Obudziła się
zlana potem. Z szeroko otwartymi oczami rozglądnęła się po sypialni. Czuła, że
jej serce szybko bije. Po głowie wciąż rozlegał się głoś nieznajomego, jego
niesamowicie podniecający głos.
Eveline
odrzuciła kołdrę, nogi przerzuciła przez brzeg łóżka i położyła stopy na puchatym
dywanie. Jej serce wciąż biło jak oszalałe, a po plecach ściekały stróżki potu.
Spojrzała na fotel, na którym we śnie siedział chłopak. Instynktownie przeczuwała,
że kiedyś go spotkała, ale za żadne skarby świata nie mogła go z nikim skojarzyć.
Wstała; poczuła
dziwny dreszcz jakby była obserwowana. Zignorowała go i podeszła do fotela.
Musiała być pewna w stu procentach, że to był tylko sen, że znikające widomości
były tylko i wyłącznie wymysłem jej fantazji. Dokładnie obejrzała mebel. Nic
nie wskazywało na to, by ktoś na nim siedział. Wszystko było tak, jak zostawiła
ostatnim razem. Może tylko poza jedną rzeczą: złożoną kartką papieru na
wierzchu ubrań.
Eveline jednak
nie sięgnęła po nią. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że znowu będzie
przechodzić przez to samo, co we śnie.
Musiała się
napić. W gardle miała tak sucho jakby nie piła przez kilka godzin. W pokoju
miała sok, ale potrzebowała wody. Założyła więc papcie i opuściła pokój.
Skierowała się na prawo na schody, a schodząc, przyglądała się starym
fotografiom z czasów młodości jej rodziców oraz dziadków. Uśmiechnęła się,
przystając. Zapomniała na chwilę o pragnieniu i dotknęła jednej z ramek
zdjęcia. Eveline wpatrywała się w swoja kopię. Jej mama była identyczna jak
Hedley. Isabelle w wieku dziewiętnastu
lat wyszła za mąż za Scotta. Jednak były to inne czasy i Eveline w tej chwili
nie myślała o żadnym ślubie.
Będąc już w
kuchni, do dzbanka wrzuciła kilka kostek lodu, dwa plasterki cytryny, listek
mięty i nalała wody. Wzięła kubek i ostrożnie wróciła do pokoju. Wypiła dwie
porcje i położyła się do łóżka. Książkę odłożyła na szafkę nocną, a następnie
włączyła telewizor. Przeskakiwała po kanałach aż w końcu natrafiła na jakąś
komedię.
Po obejrzeniu
tego i kolejnych dwóch filmów, Eveline poczuła się senna. Wyłączyła telewizor,
zgasiła lampkę nocną i ułożyła się wygodniej w łóżku. Objęcia Morfeusza
nadeszły zaskakująco szybko.
*
Eveline obudziła
się, gdy słońce było wysoko na niebie. Zegarek wskazywał punkt dwunastą. Niezłe
wyczucie, pomyślała, siadając. Przeciągnęła się aż usłyszała dźwięk
ocierających się o siebie kości i w dziwnie wyśmienitym humorze opuściła łóżko.
Gdy ponownie zaczęła się przeciągać, zamarła.
— Przecież mam
teraz zajęcia! — krzyknęła. Jednak gdy przypomniała sobie o godzinie, głośno
wypuściła powietrze i opuściła ramiona. — Dopiero drugi dzień studiów, a ja już
robię sobie wolne.
Dobry humor,
który miała wstając, zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Szybkim krokiem przemierzyła pokój, otworzyła drzwi i wypadła na korytarz.
Sypialnia rodziców mieściła się na parterze, obok kuchni. Eveline skierowała
się w tamtym kierunku. O tej porze Isabelle przeważnie przebywała właśnie tam.
Była dekoratorką wnętrz i sporo czasu poświęcała tworzeniu coraz to nowszych,
doskonalszych pomieszczeń.
Eveline na
palcach podeszła do drzwi i przystawiła ucho do nich, nasłuchując. Z głębi
pomieszczenia dobiegała muzyka, co świadczyło, że Bella jest zajęta. Nastolatka
jednak zaryzykowała i zapukała do drzwi po czym nie czekając na zaproszenie,
weszła.
— Dzień dobry,
mamuś. — Podeszła od tyłu do kobiety i przyjaźnie ją uściskała.
— Cześć, córciu.
Wyspałaś się? — zapytała, wlewając w te pytanie wszystkie matczyne uczucia.
— Tak, ale sęk w
tym — zaczęła — że nie wstałam rano i nie poszłam na zajęcia. Dlaczego mnie nie
obudziłaś? — Nastolatka odeszła od matki i oparła się o biurko. — Dziś dopiero
drugi dzień nauki, a mnie już nie ma na zajęciach.
— Jak mogłam cie
obudzić, gdy wczorajszego popołudnia niespodziewanie zemdlałaś? — kobieta
odłożyła ołówek, ściągnęła okulary i przetarła oczy. — Wybacz mój nastrój, ale
mam oddać projekt za dwa dni, a nic jeszcze nie mam. Nie potrafię przelać
pomysłu na papier.
— Nie
wiedziałam. — Eveline poczuła skurcz w żołądku. Isabelle miała rację, że postanowiła
zostawić ją w domu, ale pozostaje kwestia nieobecności.
— Zadzwoniłam
już do szkoły i wyjaśniłam całą sytuację. Nie masz się czym przejmować. —
Isabelle uśmiechnęła się blado. Eveline nie chcąc dalej przeszkadzać mamie,
opuściła jej sypialnię i skierowała się do kuchni. Nie było sensu jeść śniadania,
więc od razu zje obiad. Niestety, nie było żadnego posiłku, dlatego też sama
postanowiła coś przygotować. Padło na najprostsze danie: spaghetti.
Po trzydziestu
minutach, najedzona do syta, wróciła do swojej sypialni. Podeszła do fotela, na
którym spoczywała złożona kartka, wzięła ją, a następnie przeczytała:
Dziś. Piekielna Maszyna. 5 p.m.
Serce Eveline
szybciej zabiło. Po plecach przebiegł dreszcz. Poczuła, że musi tam pójść.
Nieważne było czy czeka na nią niebezpieczeństwo, czuła, że to nieznajomy
szatyn jakimś cudem zostawił jej wiadomość.
I nagle zalała
ją fala wspomnień. To jego szukała przez ostatnie dni. To on sprawił, że jej
dni stawały się nieznośne, że odczuwała pustkę. Przypuszczała, że czegoś jej
brakuje, ale nie wiedziała czego. Gdy myślała, że już to uchwyciła, znalazła,
bezkarnie jej umykało.
Poczuła się
szczęśliwa. Ludzie pewnie uznaliby Eveline za nienormalną, ale jej to nie
obchodziło. Chciała znaleźć się w Piekielnej
Maszynie jak najszybciej, by go ujrzeć. Jeśli rzeczywiście to szatyn
zostawił i niej wiadomość.
Do piątej
pozostało ponad dwie godziny i Eveline nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.
Podeszła więc do szafy aby wybrać najładniejszy strój jaki miała.
Właściwie nie
wiedziała, co ma ubrać. Tego roku październik był wyjątkowo fałszywy;
wieczorami przeraźliwie zimny wiatr, wiejący znad oceanu, przeganiał jeszcze
ciepłe powietrze nagrzane słońcem. O piątej nie było jeszcze zimno, ale nad
ziemią zaczynał unosić się chłód.
Eveline
wzdychneła, zrezygnowana. Spuściła głowę zła na siebie, że nigdy nie słuchała
Scarlet, by w jej garderobie było choć kilka sukienek; klękła przed szufladami.
Otworzyła pierwszą od dołu i zdenerwowana przerzucała nieużywane od dawna
ubrania. Miała nadzieję, że w przypływie złości, czy czegoś gorszego, nie
wyrzuciła jedynej sukienki jaką posiadała. Straciwszy cierpliwość, z łoskotem
zamknęła szufladę i otworzyła kolejną. W tej też nie znalazła.
Zła, pod chwilą
impulsu, opuściła swój pokój i skierowała się do sypialni rodziców. Nikogo w
niej nie zastała. A dziwne, bo jeszcze nie tak dawno była tu zapracowana
Isabelle. Na biurku nie leżały porozrzucane, jak wcześniej papiery, wszystko
było uporządkowane. Eveline nie zaszczyciła mebla większym zainteresowaniem,
lecz od razu podbiegła do szafy.
Isabelle Hedley
uwielbiała chodzić w sukienkach. Częściej można było zobaczyć ją w piżamie niż
w spodniach. W tej chwili Eveline podziękowała jej za to w duchu; przeglądnęła
zawartość szafy, nie mogąc zdecydować się, którą ma wybrać. W końcu
oprzytomniawszy, wybrała długą do kolan, dopasowaną w talii i biuście sukienkę
w kolorze bladego złota. To ona pierwsze zwróciła uwagę Eveline, a jak mawiał
Scott: ‘Najlepszy jest pierwszy wybór’.
*
Dwie godziny
później stanęła przed lustrem. O technice makijażu nie wiedziała kompletnie
nic, więc nie próbowała nakładać cieni. Postawiła na naturalność; jedynie rzęsy
musnęła tuszem, a usta bezbarwnym błyszczykiem. Prawie zadowolona ze swojego
wyglądu psiknęła się ulubionymi czekoladowymi perfumami. Kątem oka spostrzegła,
że zegar wyświetlał trzecią dwanaście. Miała jeszcze sporo czasu; niecierpliwie
przemierzała sypialnię, co chwila sprawdzając godzinę. Czerwone cyferki jakby
na złość zmieniały się powoli. Drażniło to Eveline. Najchętniej już by opuściła
dom, ale nie chciała by nieznajomy szatyn uznał ją za osobę niecierpliwą, którą
w rzeczywistości była.
*
Kilka minut
przed piątą zaparkowała samochód na parkingu należącym do Piekielnej Maszyny. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Była
pewna jednego – z chwilą, z którą wejdzie do budynku, jej życie nie będzie już
takie same.
Usiadła na
stałym miejscu, które zajmowały ze
Scarlet. Ściągnęła kurteczkę ze sztucznej skóry i położyła ją obok siebie na
podniszczonej sofie. Chwile później podszedł Patricio z tajemniczym uśmiechem
na ustach.
— Co podać? —
zapytał, uporczywie wpatrując się w twarz Eveline.
— Sok
pomarańczowy — odparła.
— Trzy dolce. —
Zapłaciła chłopakowi należytą sumę; odchodząc, puścił jej oczko.
Eveline nerwowo
bębniła palcami o blat stolika. Co chwilę przegryzała wargę, a gdy orientowała
się, co robi, karciła się w duchu za swoje zachowanie.
Czas dłużył się
niemiłosiernie. Szatyn spóźniał się dobre piętnaście minut, ale przecież tego
można się spodziewać po facetach. Hedley ostatni raz przechyliła szklankę soku.
Z torebki wyciągnęła paczkę gum do żucia, wzięła jedną, po czym resztę schowała
do kieszeni kurtki. Tam łatwiej będzie je znaleźć.
Zaczynała się
poważnie denerwować. Wstając, sięgnęła po skórkę. Ubrała się, chwyciła torebkę,
z której wyciągnęła kluczyki od samochodu. Cały czas stała tyłem do parkietu i
nie widziała praktycznie nic, co działo się za nią. Gdy się obróciła, wpadła na
kogoś. Na NIEGO.
— Dokąd się
wybierasz? — zapytał niskim głosem, od którego Eveline przeszły ciarki.
— Pewnie się
domyślasz gdzie, chyba że jesteś tak głupi — odparowała zła. — Nie toleruję
spóźnialstwa — poinformowała szybko szatyna.
— No tak.
Zawaliłem już na samym początku, ale siły wyższe uniemożliwiły mi przyjście na
czas. Wybacz. — W jego głosie wyraźnie dało się słyszeć skruchę; Eveline
zmiękła. Chciała usiąść z powrotem w boksie, ale szatyn złapał ją za łokieć, po
czym odezwał się: — Nie tutaj.
Pociągnął
dziewczynę w stronę tajemniczego korytarza. Hedley zlękła się, lecz uczucie te
szybko znikło, a na jego miejscu pojawiło się poczucie bezpieczeństwa. Jakkolwiek
niebezpieczny był nieznajomy szatyn, ona czuła się przy nim bezpieczna, nie jej
nie groziło.
Kątem oka
spojrzała na chłopaka. Pełne malinowe usta, które aż prosiły się, by je
całować, pieścić językiem, delikatnie przegryzać. Chociaż nie, on nie wygląda
na spokojnego gościa, pomyślała. Czarna bluzka skrywała idealnie wyrzeźbione
ciało. Spojrzenie skierowała na ramiona. Materiał opinał dobrze wyrobione
bicepsy. Nie wyglądały jak te u mięśniaków, ale to dobrze, bo Eveline nie
znosiła napakowanych kolesi.
Zatrzymali się
pod tymi samymi drzwiami, pod którymi została przyłapana na podsłuchiwaniu. Gdy
chłopak wprowadził ich do środka, Hedley oniemiała. Jakby znalazła się w innym miejscu.
Kasyno. Las Vegas. Miasto rozpusty i grzechu. Z szeroko otwartymi oczami dała
się poprowadzić szatynowi ku stolikom; usiedli przy najbardziej oddalonym.
Hedley splotła palce, kładąc dłonie na kolanach.
— Nie ma powodu
do obaw, Eveline.
Podniosła głowę.
Zaskoczył ją, wymawiając jej imię.
— Coś nie tak? —
zapytał, unosząc brew.
— Nie… to znaczy
tak. Jakim cudem w moim pokoju, podkreślam moim pokoju, znalazła się wiadomość
od ciebie? — założyła ręce na piersi.
— To nie
wymagało większego zachodu. Możesz powiedzieć rodzicom, by wymienili okna w
całym domu — odparł, jak gdyby nigdy nic.
— Ty sobie
żartujesz, prawda? Przecież to włamanie! Naruszyłeś moją prywatność! —
Wybuchła. Ogarnęło ją oburzenie. Nie mogła dłużej przebywać w towarzystwie tego
człowieka. Wstała, ale jakaś siła zmusiła ją, by usiadła z powrotem. — Dobra,
postaram się o tym zapomnieć, ale wytłumacz mi, dlaczego ja? — spojrzała hardo
w oczy szatyna. Wytrzymała jego przeszywający wzrok.
— Tak po prostu.
— Tylko Tyla
masz do powiedzenia?! — Pokręciła głową. — To jest po prostu chore —
powiedziała bardziej do siebie niż do nieznajomego. — Może chociaż dowiem się,
jak masz na imię? — Ponownie spojrzała w oczy szatyna.
— Spot* —
oznajmił.
— Serio? — Wybuchła
śmiechem. — Żarty sobie stroisz?
— Jakże bym mógł
— parsknął.
— Dosyć…
osobliwe imię.
— Bywa —
skwitował.
Eveline będąc osobą
nieśmiałą, nie wiedziała, co ma mówić. Zawisła nad nimi niezręczna cisza, która
najwyraźniej nie przeszkadzała Spot’owi. Bezczelny dupek! pomyślała Eveline,
patrząc spode łba na chłopaka. Uśmiechnął się, jakby przeczuwał, że myślę o
nim! A ten uśmiech sprawił, że zamarło mi serce. Był taki tajemniczy,
uwodzicielski, czarujący, iż kobiety zapewne mdlały na ten widok, ale ja muszę
być twarda, nie mogę poddać się jego urokowi.
Spot skinieniem
głowy kogoś zawołał. Barman podszedł do ich stolika; Spot zamówił to co zwykle,
a następnie spojrzał na Hedley.
— Nie, dziękuję.
— Przynieś Koktajl bogini. — Barman odszedł,
zostawiając dwójkę młodych ludzi mierzących się wzrokiem.
— Powiedziałam,
że nic nie chcę.
— Zaufaj mi, nie
pożałujesz. — Uśmiechnął się wyzywająco.
— Mam zaufać?
Tobie? Osobie, która wkradła się do mojego pokoju, przyprowadziła do t a k i e
g o miejsca?! — sapnęła ze złości.
Spot nie
zamierzał odpowiedzieć, Eveline zadarła dumnie podbródek i założyła ręce na
piersi. Niech pierwszy się odezwie, pomyślała.
Jemu wcale nie
przeszkadzała cisza, która nad nimi zawisła. Mógł w spokoju przyjrzeć się
dziewczynie. Miała kruczoczarne włosy i głębokie, zielone oczy obramowane długimi
rzęsami oraz zadarty nos. Lekko rozchylone wargi zapraszały do pocałunków. Chyba
nie zdawała sobie z tego sprawy.
Spot w pierwszej
chwili myślał, że pomylił osoby. Wygląd, miejsce zamieszkania, jej rozkład dnia
– wszystko to pasowało… jednakże jedna rzecz nie; jej wzrost. Była za niska jak
na Nefilim. Spot stracił dzień, by popytać pewnych osób czy to na pewno jest ona.
A gdy był pewny, że tak, przeszedł do działania.
Prawie ją zabił.
Wykonałby to i byłby wolny. Ale nie mógł odebrać jej życia. Znaczy się mógł,
ale nie chciał, nie potrafił. Te oczy… Potrząsnął głową. Nigdy wcześniej nic
takiego nie miało miejsca.
Lucian podał
zamówienie. Spot odczekał, aż barman odejdzie pochylił się nad stolikiem.
— Spróbuj —
wyszeptał konspiracyjnie.
— Nie ma mowy —
twardo oznajmiła Eveline. Na potwierdzenie swoich słów odsunęła napój od
siebie.
Niedobrze,
pomyślał. Oparł się z powrotem o oparcie krzesła. W dłoni obracał szklankę z
brandy i lodem. Z tą małą będzie trudniej, niż przypuszczał.
— O czym
myślisz? — odezwała się Eveline.
— O tobie —
odparł szczerze.
Na policzkach
wystąpił jej delikatny rumieniec. Chcąc ukryć zażenowanie, sięgnęła po koktajl.
Spot dokładnie obserwował ruchy Eveline. Przyłożyła szkło do ust, wypiła małego
łyka, smakując drinka. Chciała zrobić kolejny, jednak zrezygnowała. odstawiła Koktajl bogini na stolik.
— Mówiłem, że
nie będziesz żałować, jak spróbujesz.
— Skąd ta
pewność?
— To widać. —
Puścił oczko. Boże, jaki on seksowny! Wykrzyknęła w duchu. Wbiła wzrok w ziemię,
wiedząc, że kwestia atrakcyjności Spot’a nie powinna jej obchodzić ani trochę.
— Chodź. — Nie
zauważyła, kiedy wstał. Uniosła głowę i ujrzała wyciągniętą w jej stronę dłoń. Bała
się ją uchwycić, wiedząc, że może zdradzić się ze swoimi uczuciami.
Spot ponaglił Eveline,
przybliżając rękę. Hedley zignorowała ten gest i wstała sama, z dumnie
uniesioną głową.
Szatyn złapał
jednak rękę Eveline i dziewczyna nagle zamarła. Ponownie poczuła, jak przez jej
ciało od stóp do głowy przechodzą ciarki. Ten chłopak budził w niej uczucia, których
nigdy wcześniej nie doświadczyła. Hedley przeraziła się; wyrwała swoja dłoń i
lekko, zaledwie o kilka centymetrów, oddaliła się od Spot’a. Musiała zachować
odpowiedni dystans, by ponownie nie zagubić się w nowych doznaniach.
Spot puścił Eveline
przodem. Szepnął jej do ucha, by kierowała się w stronę drzwi. Zrobiła to, bo
nie było sensu się sprzeciwiać.
Zamiast zwrócić
się w lewo, skąd przyszli wcześniej, Spot skręcił w prawo. zdumiona Eveline podążała
tuż za szatynem, prawie depcząc mu po piętach.
— Jeśli powiem byś
się nie bała, coś to zmieni? — Odwrócił głowę, by móc spojrzeć na Eveline; ta
pokręciła przecząco głową. — Cóż — zaczął — Nie powinnaś się bać, mając mnie
obok siebie.
Szkoda tylko, że
te słowa były stekiem kłamstw.
***
Przepraszam.
JEŚLI JEDZIECIE NA KONCERT JUSTINA TO DO ZOBACZENIA W ŁODZI 25.03.2013!!! :)
Witam!
OdpowiedzUsuńNa chwilę obecną nie pojawiła się ocena bloga, który był przed Tobą (mam chwilowy brak dostępu do komputera i korzystam wyłącznie z telefonu), ale jest już skończona, dlatego też chciałabym się zabrać za ocenę Twojego opowiadania :) Z tego też powodu bardzo bym prosiła o nie zmienianie niczego, a także nie dodawanie przez jakiś czas nowości (chyba, że to pilne, to wtedy mnie po prostu o tym poinformuj). Chodzi o to, iż w ten sposób ułatwisz mi pracę i ocena nie będzie się przedłużać - prawdopodobnie pojawi się w następną sobotę). W tym momencie jesteś pierwsza w kolejce, zatem tylko proszę o te kilka rzeczy :) Będę bardzo wdzięczna! Pozdrawiam. [raj-ocen]
PS. Jeśli masz jakieś zastrzeżenia czy cokolwiek innego, to śmiało pisz na mojej stronie albo po prostu na głównej ocenialni.