2 stycznia 2013

Dwa



         — Nie zrobię ci krzywdy. Zabiorę dłoń po warunkiem, że nie będziesz krzyczeć. — Bała się, ale głos nieznajomego dawał poczucie bezpieczeństwa; skinęła głową. — Wrócisz do swojej koleżanki, a podczas drogi powrotnej nie obrócisz się ani razu, zrozumiano? — Ponownie skinęła głową. — Ruszaj.
     Nieznajomy zabrał rękę, a Eveline momentalnie puściła się biegiem ku drzwiom prowadzącym na imprezę.

   Nie obróciła się ani razu, nawet gdy usiadła przy stoliku. Lekko zniecierpliwiona Scarlet wyrwała Eveline butelkę, nie pytając o nic. Hedley w dalszym ciągu była roztrzęsiona, a jednocześnie podniecona nieznajomym. Jego lekko zachrypnięty głos wywołał dreszcze na ciele dziewczyny. Chciała tam znowu wrócić, by ją przyłapał i odezwał się jeszcze raz. Chciała ujrzeć twarz nieznajomego, zapamiętać każdy jej szczegół. Zatopić się…
         — O czym tak namiętnie myślisz? — Scarlet wpatrywała się z ciekawością w przyjaciółkę. — Ten barman, jak mu tam jest, zdaje się, że Patricio, ciągle cie obserwuje, przechodząc obok naszego stoliku.
         — Pewnie dlatego, że wydawałam się mu znajoma — odparła Eveline.
         — Mhm — mruknęła Scarlet. — Rozmawiałaś z nim?
         — Wymieniłam parę słów. — Eveline nie chciała dalej ciągnąć tej rozmowy, wyrwała więc przyjaciółkę na parkiet.
*
     Podczas gdy Eveline opadała z sił, Scarlet wirowała w rytm muzyki, jakby dopiero co weszła na parkiet. Hedley musiała odetchnąć świeżym powietrzem, bo zaduch jaki panował w pomieszczeniu, doprowadzał dziewczynę do mdłości. Znowu.
       Przeprosiła Scarlet i zwróciła się w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. Szybkim krokiem zeszła po schodach, dopadła drzwi wejściowych i wyszła na zewnątrz. Eveline stanęła na schodach, wiatr delikatnie muskał jej twarz, samotny kosmyk drażnił jej lewe oko. Na nic zdawało się wkładanie go za ucho, on i tak za każdym poruszany wietrzykiem, wymykał się.
   Dziewczyna wzdychneła zrezygnowana. Ciemne, deszczowe chmury przesłoniły jeszcze tak niedawno czyste, błękitne niebo. Eveline usiadła na kamiennych chodach. Zaczęła żałować, że nie wzięła ze sobą sweterka. Na całym ciele poczuła gęsią skórkę.
Oprócz niej, na zewnątrz nie było nikogo. Tym lepiej, pomyślała.
— Można? — Usłyszała za sobą; lekko wystraszona skinęła głową. — Chyba jest ci zimno — stwierdził nieznajomy; ściągną skórzaną kurtkę i podał ją Eveline. Dziewczyna zarzuciła ją na swoje ramiona, a chwilę później znieruchomiała.
— To ty — wyszeptała.
— Ciekaw byłem, kiedy się zorientujesz.
Szatyn podparł się za plecami rękoma i wyciągnął przed siebie nogi. Głowę przechylił lekko w prawą stronę, by móc przyglądać się z rozbawieniem Eveline.
— Co cie tak śmieszy?! — Hedley pospiesznie wstała, natomiast chłopak tylko się uśmiechnął. — Nie ma w tym nic, co mogłoby cie doprowadzić do takiego humoru.
— Owszem, jest.
— Ughr. — Zdenerwowana Hedley tupnęła nogą.
— Poza tym — zaczął — nie ładnie jest podglądywać. Rodzice cie nie nauczyli? — Jawnie kpił z Eveline. Wiedział, że dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę, dlatego też miał jeszcze większy ubaw z niej. — Tylko spokojnie. — Uniósł ręce w geście poddania się. — Nie miałem niczego złego na myśli.
— Ta, jasne — odparła z ironią. — Jeżeli masz zamiar dalej naśmiewać się ze mnie, to ja już wolę wrócić do środka.
Eveline ściągnęła czarną, skórzaną kurtkę i rzuciła ją chłopakowi. Obróciła się na pięcie, podeszła do drzwi, ale zanim złapała za klamkę, wzdrygnęła się. Na karku poczuła oddech chłopaka.
— Nie chcesz tam wrócić, prawda? — Bardziej stwierdził niż zapytał.
Eveline zdawała sobie sprawę, że coś tutaj nie gra. Wstanie, ubranie kurtki i podejście do niej powinno zabrać chłopakowi około trzydziestu sekund, natomiast on pojawił się za nią w sekundę.
Opuściła rękę, obróciła się przodem do chłopaka i dokładnie przyjrzała.
Brązowe oczy.
Tego samego koloru włosy.
Malinowe usta, które właśnie przegryzł.
Pieprzyk nieopodal dolnej wargi dodawała chłopakowi jeszcze więcej seksapilu.
— Coś nie tak? Mam coś na twarzy? Gdzieś odstają mi włosy? — spytał z udawanym przejęciem.
— Znowu nabijasz się ze mnie.
— Sama prowokujesz.
— Czyżby? — Chłopak przytaknął. — Mam cie już po dziurki w nosie. Nie próbuj mnie znowu zatrzymywać.
— A kto powie…
Eveline reszty nie usłyszała, ponieważ chłopaka zagłuszył trzask zamykanych drzwi. Dziewczyna, wściekła jak chyba jeszcze nigdy wcześniej, żwawym krokiem wróciła na salę. W tłumie tańczących odnalazła przyjaciółkę, po czym przecisnęła się do niej. Przybrała fałszywy uśmiech, nie chcąc, by Scarlet wypytywała ją o powód złego humoru.
Jeszcze mu pokażę, pomyślała.
Dyskretnie rozglądała się za szatynem. Nigdzie go nie dostrzegała, nie zapytała go nawet o imię, ale jednego była pewna – pachniał miętą i wanilią. Dziwne połączenie zapachów, ale Eveline zdawało się, że taki zapach pasowałby tylko jemu.

*
         Do końca imprezy, a nawet po niej przez następne dwa tygodnie, Eveline Hedley próbowała dowiedzieć się czegoś o szatynie. Pytała znajomych, poszła nawet na trzy kolejne imprezy, by wypytać się barmanów, ochroniarzy o chłopaka.
       Nikt nic nie wiedział, a – co dziwniejsze – każdy spoglądał na Eveline zdziwiony. Nikt nie spotkał szatyna. Hedley była już skłonna myśleć, że po prostu przyśnił się jej tamten wieczór. Pozostała jeszcze jedna kwestią, której za nic w świecie nie mogła zrozumieć: jego szybkość. Nastolatka była pewna, że odkąd wstała, oddała mu kurtkę i podeszła do drzwi, chłopak nie wykonał ani jednego ruchu. Usłyszałaby, jak zakłada skórę, tego nie można przecież zrobić ot tak bezgłośnie.
         Po tych dwóch tygodniach bezowocnych poszukiwań, Eveline straciła zapał na odnalezienie szatyna. Tak po prostu. Twarz jaką zapamiętała, powoli zaczynał się zacierać w jej umyśle. Nie odczuwała palącej potrzeby dokopaniu temu zadufanemu w sobie palancie. Eveline zapomniała nawet, dlaczego była tak bardzo zdenerwowana i wściekła na chłopaka.
         Hedley czuła, że coś jest nie tak, ale nie zwracała na to zbytniej uwagi. Za każdym razem, gdy chciała pomyśleć o dziwnym uczuciu, coś ją rozpraszało i zajmowała się innymi rzeczami. To tak jakby ktoś mieszał w jej umyśle, sterował nią.
         Jednak i o tym z czasem zapomniała. Kolejny tydzień był, ale jakby go nie było. Eveline pamiętała te dni, jak za mgłą. Wstawała około godziny dziesiątej, jadła śniadanie, sprzątała w domu, robiła ostatnie zakupy na studia. Ani jej rodzice, ani Scarlet niczego nie zauważali.
*
         Eveline Hedley od urodzenia miała znamię na lewym nadgarstku. Nie było bardzo widoczne, delikatna różowa kreska, nieco ponad pół centymetra szerokości. Nastolatka myślała, że to blizna po upadku z drzewa. Tak bynajmniej mówili jej rodzice, ponieważ ona niczego sobie nie przypominała.
     Czasami miała dość blizny, przeważnie, gdy wychodziła na różne uroczystości, różowa kreska jakby bardziej się uwidoczniała. Eveline próbowała pozbyć się jej na wiele sposobów. Żaden nie poskutkował, a gdy blizna stawała się prawie niewidoczna, następnego dnia prezentowała się, jak zawsze.
*
     Pierwszy października był dniem wyjątkowym (na swój własny sposób), ponieważ Eveline zaczynała pierwszy rok studiów. Od ukończenia szkoły średniej miała chwile słabości i chciała zmienić kierunek, ale w ostateczności zostało bezpieczeństwo wewnętrzne. Na roku nikogo nie znała. Scarlet stwierdziła, że ‘babranie się w interesach kraju nie leży w jej naturze’ i podjęła studia kosmetologii.
         Kolejnym powodem, dla którego pierwszy października był wyjątkowy, to rocznica śmierci jej dziadka. Od razu zapytacie ‘Dlaczego wyjątkowy’. Otóż świętej pamięci William Store oddał życie za swoją wnuczkę.
Pewnego lipcowego dnia, podczas popołudniowego spaceru, zaatakowało ich kilku młodych chłopców. Eveline miała nie więcej, jak pięć lat, dlatego nie pamiętała nic z tamtego tragicznego wydarzenia. Od tego czasu William był jej bohaterem. W skutek obrażeń zmarł trzy miesiące później.
*
Po kilku godzinach zajęć Eveline udała się do kwiaciarni po wcześniej zamówiony bukiet, a następnie na cmentarz na Oak Grove Avenue.
Eveline Hedley stanęła nad nagrobkiem swojego dziadka. Przez chwilę wpatrywała się w napis na płycie: Don’t stand at my grave and weep. I’m not there. I don’t sleep. Ani razu nie uroniła łzy aż do teraz. Opadła na kolana, bukiet kwiatów położyła na ziemi i spuściła głowę.
— Dziadku. — Zachlipała. — Nie jestem silną dziewczynką, jak zawsze mówiłeś. Pomimo że odszedłeś tak szybko, gdy miałam zaledwie pięć lat, od dnia twojej śmierci codziennie dziękuję Bogu za takiego dziadka, którym byłeś. Jesteś moim bohaterem. — Eveline rozpłakała się. — Przepraszam za te łzy, ale nie mogłam już wytrzymać, chcę, byś był znowu obok mnie, taty i mamy. Zrobiłabym wszystko za spotkanie z tobą, chociażby kilka minut. Wróć do nas, kochany dziadku, tym razem to ja uratuję ciebie. Kocham cie.
Około godziny piątej zaczęło zmierzchać. Gdy Eveline poczuła zimne podmuchy wiatru, pożegnała się z dziadkiem i wolnym krokiem ruszyła cmentarną ścieżką na ulicę. Skierowała się na południe na Lincoln Street, następnie na skrzyżowaniu Centre Street i High Street udała się tą drugą ulicą aż do rozdroża z Western Street. Tutaj miała do przejścia zaledwie dwie dziesiąte mili. Będąc w połowie drogi, zauważyła nadjeżdżający samochód z niezwykłą prędkością. Nic w tym nie byłoby dziwnego, ale kierowca jechał wprost na nią! Eveline w ostatniej chwili otrzeźwiała i spróbowała uskoczyć. Na marne. Samochód uderzył w nią, powodując niemiłosierny ból i ciemność.
*
Nie czuła żadnego bólu, pomyślała wtedy, że jest w niebie, że spotka dziadka.
Ale się pomyliła.
Usłyszała nad sobą znajomy głos mamy, a chwilę później taty.
— Scott, patrz! Budzi się!
— Gdzie jestem? — Eveline zapytała słabym głosem.
— Scott, ona… — jęknęła przerażona pani Hedley.
— Spokojnie. Nic jej nie jest, przecież badał ją doktor Owen.
— Kochanie, jesteś w domu, w swoim pokoju. Dzięki Bogu, że musiałam jechać na zakupy i zauważyłam, jak leżałaś na chodniku. Byłaś nieprzytomna i wyglądałaś jakbyś… — Isabelle nie dokończyła.
— Ja… widziałam, jak samochód jedzie prosto na mnie, a później…
— Cii. — Scott uspokoił córkę. — Miałaś pewnie zły sen. Tylko zastanawia nas, co ci się stało, że zemdlałaś, córeczko — ciągnął dalej mężczyzna. — Nie strasz nas więcej.
Eveline zamknęła oczy, udając, że zasnęła. Musiała przemyśleć w samotności dziwne wydarzenie.
Czerwone cyferki zegarka wskazywały dziewiątą. Była nieprzytomna jakieś trzy i pół godziny. O której znalazła ją matka? Co się z nią działo od chwili, gdy zemdlała i Bella zabrała ją do domu?
Owszem, Eveline miała sen, ale wydawało się jej, że nie był to sen, a rzeczywistość. Nieznajomy szatyn niósł ją na rekach. Szli przez las, ale który i gdzie – tego Eveline już nie wiedziała.
Usiadła na brzegu łóżka i podparta rękoma o kolana, wpatrywała się w nieznany punkt na dywanie. To nie był sen, powtarzała w myślach. Jeśli nie, więc co?
Wstała. Udała się do łazienki, gdzie wzięła długi, relaksujący prysznic. potrzebowała tego, by wszystkie mięśnie jej ciała rozluźniły się. Ubrana już w piżamę wróciła do pokoju. Do torebki zapakowała zeszyt, sudoku i coś do pisania. Przygotowała jeszcze ubrania i skierowała się do łóżka, przed którym nagle stanęła. Na poduszce leżała idealnie złożona kartka. Wcześniej jej nie było, tego Eveline była całkowicie pewna. Drżącymi dłońmi sięgnęła po nią. Hedley poczuła, jak jej oddech przyspiesza, a serce wali jak oszalałe.
Rozłożyła kartkę, na której widniały pięknie nakreślone słowa:
‘To dopiero początek. Przygotuj się na NAJGORSZE’
Przerażona dziewczyna krzyknęła. Opuściła kartkę, rozejrzała się po pokoju, ale oprócz jej nie było nikogo. Podeszła do okna, myśląc, że ktoś włamał się właśnie przez nie, ale było szczelnie zamknięte. Innej drogi nie było, ponieważ Eveline od razu odrzuciła przypuszczenie, że ktoś wszedł przez główne drzwi domu. Po prostu nie było takiej możliwości. Rodzice byli przy niej przez cały czas.
Podniosła opuszczoną kartkę. Ponownie chciała ja przeczytać jednak nic na niej nie widniało. Arkusz był czysty. Bez żadnych liter, nawet najmniejszej kropki. Czym prędzej podarła kartkę na drobne kawałeczki i wyrzuciła je do kosza na śmieci stojącego przy biurku.
Jeszcze raz sprawdziła pokój. Musiała być pewna na dwieście procent, że nikogo w nim nie ma. Po oględzinach, wciąż roztrzęsiona, położyła się do łóżka. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w sufit. Wiedząc, że nie zaśnie, postanowiła poczytać. Sięgnęła po Dumę i uprzedzenie Jane Austin. Zaczęła czytać książkę już jakiś czas temu, ale przerwała. Nie miała ochoty, w sumie to Eveline zapomniała dlaczego, ale w tym momencie było to najmniej ważne. Otworzyła na stronie, na której zakończyła i zagłębiła się w osiemnastowiecznej Anglii.
Po jakimś czasie musiała się napić. Jako że w pokoju nic nie miała, zeszła ma dół do kuchni. Przez nią przeszła do spiżarni, z której wyciągnęła karton soku wieloowocowego. Wracając do pokoju, wzięła szklankę i nucąc pod nosem, weszła po schodach, a następnie do swojej sypialni. Nalała picia do kubka, wypiła go duszkiem i ponownie napełniła szklankę; odstawiła karton na szafkę nocną. Weszła pod kołdrę i chwyciła książkę. Przewracając stronę, zauważyła wypadającą karteczkę. Eveline nie przypominała sobie, by coś wkładała do książki. Sięgnęła po biały papier, taki sam jak wcześniej, i zaczęła czytać. W jednej chwili odrzuciła lekturę i kołdrę, i podbiegła do drzwi.
Trzęsła się ze strachu tak bardzo, że nie była w stanie otworzyć drzwi. ‘Liścik’ nadal trzymała w prawej dłoni, nieświadoma, że wiadomość znowu znikła. Przerażona Hedley podeszła ponownie tego wieczoru do okna. Wyjrzała przez nie na ulicę i mały gaik z drzew po drugiej stronie asfaltu.
Nikogo nie zauważyła.
Zacisnęła dłoń w pięść, w której trzymała kartkę. To kolejna wiadomość tego wieczoru. Była jedynaczką, więc nie miała nikogo, kto mógłby zrobić jej tak chory żart, a poza tym nie było możliwe, żeby po przeczytaniu wiadomości ona zniknęła.
— Zaczynam wariować — stwierdziła, opadając na kolana.
Schowała twarz w dłoniach. Wyprana z sił i bezradności zaczęła płakać. Cicho, by rodzice jej nie usłyszeli.  
Po chwili usłyszała śmiech. Donośny jakby ktoś stał obok niej. Eveline była pewna, że to nie wytwór jej wyobraźni, lecz ktoś naprawdę śmieje się. Odjęła dłonie od twarzy, zaciekawiona wstała i ponownie wyjrzała przez okno. Znowu rozległ się śmiech. Nagły impuls nakazał odwrócić się dziewczynie.
I wtedy, w głębi pokoju, na fotelu zauważyła postać. Od razu poznała, że był to mężczyzna dużo wyższy od niej. Zadrżała ze strachu.
— K-kim jesteś? — wyjąkała drżącym głosem.
— Podejdź bliżej i przekonaj się. — Usłyszała odpowiedź; Eveline znała ten głos, ale nie mogła sobie przypomnieć do kogo może należeć.
Nie zrobiła ani jednego kroku. Chłopak wyraźnie się uśmiechał, Hedley była tego pewna, pomimo że osoba ta skapana była w ciemnościach.
— A może to ja mam podejść do ciebie? — spytał melodyjnym głosem.
Eveline nie wiedziała, co ma zrobić. Czy zacząć krzyczeć aby rodzice przybiegli do jej pokoju, czy z ciekawości dowiedzieć się, kim jest ta nieznajoma postać w JEJ sypialni.
Zrobiła krok do przodu i stanęła. Chłopak poruszył się po raz pierwszy, odkąd go zobaczyła. Jednak nic więcej nie zrobił.
Eveline nie odczuwała ani przerażenia, ani ciekawości. Tylko pożądanie. Czuła, że spotkała już tego chłopaka, ale nie mogła sobie przypomnieć, kim był. Zupełnie, jak we wrześniu.
— Widzę, że się wahasz. Pozwól, że wyręczę cię i podejdę do ciebie. — W ułamku sekundy znalazł się za Eveline. Odgarnął jej włosy na lewe ramię i przejechał palcami po jej nagiej skórze. — Tak łatwo przeniknąć w twój sen i kierować nim. — Zaśmiał się. — Pragniesz mnie, a nawet nie wiesz kim jestem.
Eveline obróciła się, lecz nikogo nie było.


***
I oto doszło do kolejnego spotkania dwójki głównych bohaterów.
Już teraz powinnam Was poinformować o dwóch istotnych sprawach.
Po pierwsze rozdział trzeci nie pojawi się w najbliższym miesiącu z powodu sesji. Poza tym rozdziały piszę, kiedy mam ochotę i wiem, że to co stworzę, będzie w miarę dobre i ciekawe.
Po drugie będzie wiele wątków zaczerpniętych z serii Szeptem  Becci Fitzpatrick. To właśnie na podstawie tych czterech książek w mojej głowie narodził się pomysł na te opowiadanie. Osoby, które to czytały z pewnością domyślą się znaczenia adresu.
Co jeszcze, hm, ach tak! Jak tam Sylwester? Ja mam nadzieję, że już nigdy więcej nie będę czuć się, tak jak czułam się wczorajszego dnia.


3 komentarze:

  1. PIERWSZY ROZDZIAŁ BYŁ TAKI SOBIE TEN JEST S-W-I-E-T-N-Y! NAPRAWDE! CZEKAM Z UTESKNIENIEM NA NASTĘPNY... nigdy jeszcze nie czytałam bloga takiego "paranormalnego" SWIETNY CZEKAM NA NASTĘPNY

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem jak najbardziej na tak co do Twojego opowiadania. Wciaga i nie mogę sie naprawdę doczekać kolejnego rozdziału.
    Tymczasem zapraszam do siebie na nowy rozdział, który pojawił się przed chwilą: http://justinstories.blog.onet.pl/
    Pozdrawiam ; *
    Olla.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski! Zakochałam się w nim :D Dawaj szybciutko NN ! :D

    OdpowiedzUsuń