— Nie zrobię ci krzywdy. Zabiorę dłoń
po warunkiem, że nie będziesz krzyczeć. — Bała się, ale głos nieznajomego dawał
poczucie bezpieczeństwa; skinęła głową. — Wrócisz do swojej koleżanki, a
podczas drogi powrotnej nie obrócisz się ani razu, zrozumiano? — Ponownie
skinęła głową. — Ruszaj.
Nieznajomy zabrał rękę, a Eveline
momentalnie puściła się biegiem ku drzwiom prowadzącym na imprezę.
Nie obróciła się ani razu, nawet gdy
usiadła przy stoliku. Lekko zniecierpliwiona Scarlet wyrwała Eveline butelkę, nie
pytając o nic. Hedley w dalszym ciągu była roztrzęsiona, a jednocześnie
podniecona nieznajomym. Jego lekko zachrypnięty głos wywołał dreszcze na ciele
dziewczyny. Chciała tam znowu wrócić, by ją przyłapał i odezwał się jeszcze
raz. Chciała ujrzeć twarz nieznajomego, zapamiętać każdy jej szczegół. Zatopić
się…
— O czym tak namiętnie myślisz? —
Scarlet wpatrywała się z ciekawością w przyjaciółkę. — Ten barman, jak mu tam
jest, zdaje się, że Patricio, ciągle cie obserwuje, przechodząc obok naszego
stoliku.
— Pewnie dlatego, że wydawałam się mu
znajoma — odparła Eveline.
— Mhm — mruknęła Scarlet. — Rozmawiałaś
z nim?
— Wymieniłam parę słów. — Eveline nie
chciała dalej ciągnąć tej rozmowy, wyrwała więc przyjaciółkę na parkiet.
*
Podczas gdy Eveline opadała z sił,
Scarlet wirowała w rytm muzyki, jakby dopiero co weszła na parkiet. Hedley
musiała odetchnąć świeżym powietrzem, bo zaduch jaki panował w pomieszczeniu,
doprowadzał dziewczynę do mdłości. Znowu.
Przeprosiła Scarlet i zwróciła się w
kierunku drzwi prowadzących na korytarz. Szybkim krokiem zeszła po schodach,
dopadła drzwi wejściowych i wyszła na zewnątrz. Eveline stanęła na schodach,
wiatr delikatnie muskał jej twarz, samotny kosmyk drażnił jej lewe oko. Na nic
zdawało się wkładanie go za ucho, on i tak za każdym poruszany wietrzykiem,
wymykał się.
Dziewczyna wzdychneła zrezygnowana.
Ciemne, deszczowe chmury przesłoniły jeszcze tak niedawno czyste, błękitne
niebo. Eveline usiadła na kamiennych chodach. Zaczęła żałować, że nie wzięła ze
sobą sweterka. Na całym ciele poczuła gęsią skórkę.
Oprócz
niej, na zewnątrz nie było nikogo. Tym
lepiej, pomyślała.
—
Można? — Usłyszała za sobą; lekko wystraszona skinęła głową. — Chyba jest ci
zimno — stwierdził nieznajomy; ściągną skórzaną kurtkę i podał ją Eveline.
Dziewczyna zarzuciła ją na swoje ramiona, a chwilę później znieruchomiała.
—
To ty — wyszeptała.
—
Ciekaw byłem, kiedy się zorientujesz.
Szatyn
podparł się za plecami rękoma i wyciągnął przed siebie nogi. Głowę przechylił
lekko w prawą stronę, by móc przyglądać się z rozbawieniem Eveline.
—
Co cie tak śmieszy?! — Hedley pospiesznie wstała, natomiast chłopak tylko się
uśmiechnął. — Nie ma w tym nic, co mogłoby cie doprowadzić do takiego humoru.
—
Owszem, jest.
—
Ughr. — Zdenerwowana Hedley tupnęła nogą.
—
Poza tym — zaczął — nie ładnie jest podglądywać. Rodzice cie nie nauczyli? —
Jawnie kpił z Eveline. Wiedział, że dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę, dlatego
też miał jeszcze większy ubaw z niej. — Tylko spokojnie. — Uniósł ręce w geście
poddania się. — Nie miałem niczego złego na myśli.
—
Ta, jasne — odparła z ironią. — Jeżeli masz zamiar dalej naśmiewać się ze mnie,
to ja już wolę wrócić do środka.
Eveline
ściągnęła czarną, skórzaną kurtkę i rzuciła ją chłopakowi. Obróciła się na
pięcie, podeszła do drzwi, ale zanim złapała za klamkę, wzdrygnęła się. Na
karku poczuła oddech chłopaka.
—
Nie chcesz tam wrócić, prawda? — Bardziej stwierdził niż zapytał.
Eveline
zdawała sobie sprawę, że coś tutaj nie gra. Wstanie, ubranie kurtki i podejście
do niej powinno zabrać chłopakowi około trzydziestu sekund, natomiast on
pojawił się za nią w sekundę.
Opuściła
rękę, obróciła się przodem do chłopaka i dokładnie przyjrzała.
Brązowe
oczy.
Tego
samego koloru włosy.
Malinowe
usta, które właśnie przegryzł.
Pieprzyk
nieopodal dolnej wargi dodawała chłopakowi jeszcze więcej seksapilu.
—
Coś nie tak? Mam coś na twarzy? Gdzieś odstają mi włosy? — spytał z udawanym
przejęciem.
—
Znowu nabijasz się ze mnie.
—
Sama prowokujesz.
—
Czyżby? — Chłopak przytaknął. — Mam cie już po dziurki w nosie. Nie próbuj mnie
znowu zatrzymywać.
—
A kto powie…
Eveline
reszty nie usłyszała, ponieważ chłopaka zagłuszył trzask zamykanych drzwi. Dziewczyna,
wściekła jak chyba jeszcze nigdy wcześniej, żwawym krokiem wróciła na salę. W
tłumie tańczących odnalazła przyjaciółkę, po czym przecisnęła się do niej.
Przybrała fałszywy uśmiech, nie chcąc, by Scarlet wypytywała ją o powód złego
humoru.
Jeszcze
mu pokażę, pomyślała.
Dyskretnie
rozglądała się za szatynem. Nigdzie go nie dostrzegała, nie zapytała go nawet o
imię, ale jednego była pewna – pachniał miętą i wanilią. Dziwne połączenie
zapachów, ale Eveline zdawało się, że taki zapach pasowałby tylko jemu.
*
Do końca imprezy, a nawet po niej przez
następne dwa tygodnie, Eveline Hedley próbowała dowiedzieć się czegoś o
szatynie. Pytała znajomych, poszła nawet na trzy kolejne imprezy, by wypytać
się barmanów, ochroniarzy o chłopaka.
Nikt nic nie wiedział, a – co
dziwniejsze – każdy spoglądał na Eveline zdziwiony. Nikt nie spotkał szatyna.
Hedley była już skłonna myśleć, że po prostu przyśnił się jej tamten wieczór.
Pozostała jeszcze jedna kwestią, której za nic w świecie nie mogła zrozumieć:
jego szybkość. Nastolatka była pewna, że odkąd wstała, oddała mu kurtkę i
podeszła do drzwi, chłopak nie wykonał ani jednego ruchu. Usłyszałaby, jak
zakłada skórę, tego nie można przecież zrobić ot tak bezgłośnie.
Po tych dwóch tygodniach bezowocnych
poszukiwań, Eveline straciła zapał na odnalezienie szatyna. Tak po prostu.
Twarz jaką zapamiętała, powoli zaczynał się zacierać w jej umyśle. Nie
odczuwała palącej potrzeby dokopaniu temu zadufanemu w sobie palancie. Eveline
zapomniała nawet, dlaczego była tak bardzo zdenerwowana i wściekła na chłopaka.
Hedley czuła, że coś jest nie tak, ale
nie zwracała na to zbytniej uwagi. Za każdym razem, gdy chciała pomyśleć o
dziwnym uczuciu, coś ją rozpraszało i zajmowała się innymi rzeczami. To tak
jakby ktoś mieszał w jej umyśle, sterował nią.
Jednak i o tym z czasem zapomniała.
Kolejny tydzień był, ale jakby go nie było. Eveline pamiętała te dni, jak za
mgłą. Wstawała około godziny dziesiątej, jadła śniadanie, sprzątała w domu,
robiła ostatnie zakupy na studia. Ani jej rodzice, ani Scarlet niczego nie
zauważali.
*
Eveline Hedley od urodzenia miała
znamię na lewym nadgarstku. Nie było bardzo widoczne, delikatna różowa kreska,
nieco ponad pół centymetra szerokości. Nastolatka myślała, że to blizna po
upadku z drzewa. Tak bynajmniej mówili jej rodzice, ponieważ ona niczego sobie
nie przypominała.
Czasami miała dość blizny, przeważnie,
gdy wychodziła na różne uroczystości, różowa kreska jakby bardziej się
uwidoczniała. Eveline próbowała pozbyć się jej na wiele sposobów. Żaden nie
poskutkował, a gdy blizna stawała się prawie niewidoczna, następnego dnia
prezentowała się, jak zawsze.
*
Pierwszy października był dniem
wyjątkowym (na swój własny sposób), ponieważ Eveline zaczynała pierwszy rok
studiów. Od ukończenia szkoły średniej miała chwile słabości i chciała zmienić
kierunek, ale w ostateczności zostało bezpieczeństwo wewnętrzne. Na roku nikogo
nie znała. Scarlet stwierdziła, że ‘babranie się w interesach kraju nie leży w
jej naturze’ i podjęła studia kosmetologii.
Kolejnym powodem, dla którego pierwszy
października był wyjątkowy, to rocznica śmierci jej dziadka. Od razu zapytacie
‘Dlaczego wyjątkowy’. Otóż świętej pamięci William Store oddał życie za swoją
wnuczkę.
Pewnego
lipcowego dnia, podczas popołudniowego spaceru, zaatakowało ich kilku młodych
chłopców. Eveline miała nie więcej, jak pięć lat, dlatego nie pamiętała nic z
tamtego tragicznego wydarzenia. Od tego czasu William był jej bohaterem. W
skutek obrażeń zmarł trzy miesiące później.
*
Po
kilku godzinach zajęć Eveline udała się do kwiaciarni po wcześniej zamówiony
bukiet, a następnie na cmentarz na Oak Grove Avenue.
Eveline
Hedley stanęła nad nagrobkiem swojego dziadka. Przez chwilę wpatrywała się w
napis na płycie: Don’t stand at my grave
and weep. I’m not there. I don’t sleep. Ani razu nie uroniła łzy aż do
teraz. Opadła na kolana, bukiet kwiatów położyła na ziemi i spuściła głowę.
—
Dziadku. — Zachlipała. — Nie jestem silną dziewczynką, jak zawsze mówiłeś.
Pomimo że odszedłeś tak szybko, gdy miałam zaledwie pięć lat, od dnia twojej
śmierci codziennie dziękuję Bogu za takiego dziadka, którym byłeś. Jesteś moim
bohaterem. — Eveline rozpłakała się. — Przepraszam za te łzy, ale nie mogłam
już wytrzymać, chcę, byś był znowu obok mnie, taty i mamy. Zrobiłabym wszystko
za spotkanie z tobą, chociażby kilka minut. Wróć do nas, kochany dziadku, tym
razem to ja uratuję ciebie. Kocham cie.
Około
godziny piątej zaczęło zmierzchać. Gdy Eveline poczuła zimne podmuchy wiatru,
pożegnała się z dziadkiem i wolnym krokiem ruszyła cmentarną ścieżką na ulicę.
Skierowała się na południe na Lincoln Street, następnie na skrzyżowaniu Centre
Street i High Street udała się tą drugą ulicą aż do rozdroża z Western Street.
Tutaj miała do przejścia zaledwie dwie dziesiąte mili. Będąc w połowie drogi,
zauważyła nadjeżdżający samochód z niezwykłą prędkością. Nic w tym nie byłoby
dziwnego, ale kierowca jechał wprost na nią! Eveline w ostatniej chwili
otrzeźwiała i spróbowała uskoczyć. Na marne. Samochód uderzył w nią, powodując
niemiłosierny ból i ciemność.
*
Nie
czuła żadnego bólu, pomyślała wtedy, że jest w niebie, że spotka dziadka.
Ale
się pomyliła.
Usłyszała
nad sobą znajomy głos mamy, a chwilę później taty.
—
Scott, patrz! Budzi się!
—
Gdzie jestem? — Eveline zapytała słabym głosem.
—
Scott, ona… — jęknęła przerażona pani Hedley.
—
Spokojnie. Nic jej nie jest, przecież badał ją doktor Owen.
—
Kochanie, jesteś w domu, w swoim pokoju. Dzięki Bogu, że musiałam jechać na zakupy
i zauważyłam, jak leżałaś na chodniku. Byłaś nieprzytomna i wyglądałaś jakbyś…
— Isabelle nie dokończyła.
—
Ja… widziałam, jak samochód jedzie prosto na mnie, a później…
—
Cii. — Scott uspokoił córkę. — Miałaś pewnie zły sen. Tylko zastanawia nas, co
ci się stało, że zemdlałaś, córeczko — ciągnął dalej mężczyzna. — Nie strasz nas
więcej.
Eveline
zamknęła oczy, udając, że zasnęła. Musiała przemyśleć w samotności dziwne
wydarzenie.
Czerwone
cyferki zegarka wskazywały dziewiątą. Była nieprzytomna jakieś trzy i pół
godziny. O której znalazła ją matka? Co się z nią działo od chwili, gdy zemdlała
i Bella zabrała ją do domu?
Owszem,
Eveline miała sen, ale wydawało się jej, że nie był to sen, a rzeczywistość.
Nieznajomy szatyn niósł ją na rekach. Szli przez las, ale który i gdzie – tego
Eveline już nie wiedziała.
Usiadła
na brzegu łóżka i podparta rękoma o kolana, wpatrywała się w nieznany punkt na
dywanie. To nie był sen, powtarzała w myślach. Jeśli nie, więc co?
Wstała.
Udała się do łazienki, gdzie wzięła długi, relaksujący prysznic. potrzebowała
tego, by wszystkie mięśnie jej ciała rozluźniły się. Ubrana już w piżamę
wróciła do pokoju. Do torebki zapakowała zeszyt, sudoku i coś do pisania. Przygotowała
jeszcze ubrania i skierowała się do łóżka, przed którym nagle stanęła. Na
poduszce leżała idealnie złożona kartka. Wcześniej jej nie było, tego Eveline
była całkowicie pewna. Drżącymi dłońmi sięgnęła po nią. Hedley poczuła, jak jej
oddech przyspiesza, a serce wali jak oszalałe.
Rozłożyła
kartkę, na której widniały pięknie nakreślone słowa:
‘To dopiero początek. Przygotuj
się na NAJGORSZE’
Przerażona
dziewczyna krzyknęła. Opuściła kartkę, rozejrzała się po pokoju, ale oprócz jej
nie było nikogo. Podeszła do okna, myśląc, że ktoś włamał się właśnie przez
nie, ale było szczelnie zamknięte. Innej drogi nie było, ponieważ Eveline od razu
odrzuciła przypuszczenie, że ktoś wszedł przez główne drzwi domu. Po prostu nie
było takiej możliwości. Rodzice byli przy niej przez cały czas.
Podniosła
opuszczoną kartkę. Ponownie chciała ja przeczytać jednak nic na niej nie
widniało. Arkusz był czysty. Bez żadnych liter, nawet najmniejszej kropki. Czym
prędzej podarła kartkę na drobne kawałeczki i wyrzuciła je do kosza na śmieci
stojącego przy biurku.
Jeszcze
raz sprawdziła pokój. Musiała być pewna na dwieście procent, że nikogo w nim
nie ma. Po oględzinach, wciąż roztrzęsiona, położyła się do łóżka. Z szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w sufit. Wiedząc, że nie zaśnie, postanowiła
poczytać. Sięgnęła po Dumę i uprzedzenie
Jane Austin. Zaczęła czytać książkę już jakiś czas temu, ale przerwała. Nie
miała ochoty, w sumie to Eveline zapomniała dlaczego, ale w tym momencie było
to najmniej ważne. Otworzyła na stronie, na której zakończyła i zagłębiła się w
osiemnastowiecznej Anglii.
Po
jakimś czasie musiała się napić. Jako że w pokoju nic nie miała, zeszła ma dół
do kuchni. Przez nią przeszła do spiżarni, z której wyciągnęła karton soku wieloowocowego.
Wracając do pokoju, wzięła szklankę i nucąc pod nosem, weszła po schodach, a
następnie do swojej sypialni. Nalała picia do kubka, wypiła go duszkiem i
ponownie napełniła szklankę; odstawiła karton na szafkę nocną. Weszła pod
kołdrę i chwyciła książkę. Przewracając stronę, zauważyła wypadającą karteczkę.
Eveline nie przypominała sobie, by coś wkładała do książki. Sięgnęła po biały papier,
taki sam jak wcześniej, i zaczęła czytać. W jednej chwili odrzuciła lekturę i
kołdrę, i podbiegła do drzwi.
Trzęsła
się ze strachu tak bardzo, że nie była w stanie otworzyć drzwi. ‘Liścik’ nadal
trzymała w prawej dłoni, nieświadoma, że wiadomość znowu znikła. Przerażona
Hedley podeszła ponownie tego wieczoru do okna. Wyjrzała przez nie na ulicę i
mały gaik z drzew po drugiej stronie asfaltu.
Nikogo
nie zauważyła.
Zacisnęła
dłoń w pięść, w której trzymała kartkę. To kolejna wiadomość tego wieczoru. Była
jedynaczką, więc nie miała nikogo, kto mógłby zrobić jej tak chory żart, a poza
tym nie było możliwe, żeby po przeczytaniu wiadomości ona zniknęła.
—
Zaczynam wariować — stwierdziła, opadając na kolana.
Schowała
twarz w dłoniach. Wyprana z sił i bezradności zaczęła płakać. Cicho, by rodzice
jej nie usłyszeli.
Po
chwili usłyszała śmiech. Donośny jakby ktoś stał obok niej. Eveline była pewna,
że to nie wytwór jej wyobraźni, lecz ktoś naprawdę śmieje się. Odjęła dłonie od
twarzy, zaciekawiona wstała i ponownie wyjrzała przez okno. Znowu rozległ się
śmiech. Nagły impuls nakazał odwrócić się dziewczynie.
I
wtedy, w głębi pokoju, na fotelu zauważyła postać. Od razu poznała, że był to
mężczyzna dużo wyższy od niej. Zadrżała ze strachu.
—
K-kim jesteś? — wyjąkała drżącym głosem.
—
Podejdź bliżej i przekonaj się. — Usłyszała odpowiedź; Eveline znała ten głos,
ale nie mogła sobie przypomnieć do kogo może należeć.
Nie
zrobiła ani jednego kroku. Chłopak wyraźnie się uśmiechał, Hedley była tego
pewna, pomimo że osoba ta skapana była w ciemnościach.
—
A może to ja mam podejść do ciebie? — spytał melodyjnym głosem.
Eveline
nie wiedziała, co ma zrobić. Czy zacząć krzyczeć aby rodzice przybiegli do jej
pokoju, czy z ciekawości dowiedzieć się, kim jest ta nieznajoma postać w JEJ
sypialni.
Zrobiła
krok do przodu i stanęła. Chłopak poruszył się po raz pierwszy, odkąd go
zobaczyła. Jednak nic więcej nie zrobił.
Eveline
nie odczuwała ani przerażenia, ani ciekawości. Tylko pożądanie. Czuła, że
spotkała już tego chłopaka, ale nie mogła sobie przypomnieć, kim był. Zupełnie,
jak we wrześniu.
—
Widzę, że się wahasz. Pozwól, że wyręczę cię i podejdę do ciebie. — W ułamku
sekundy znalazł się za Eveline. Odgarnął jej włosy na lewe ramię i przejechał
palcami po jej nagiej skórze. — Tak łatwo przeniknąć w twój sen i kierować nim.
— Zaśmiał się. — Pragniesz mnie, a nawet nie wiesz kim jestem.
Eveline obróciła się, lecz nikogo nie było.
Eveline obróciła się, lecz nikogo nie było.
***
I
oto doszło do kolejnego spotkania dwójki głównych bohaterów.
Już
teraz powinnam Was poinformować o dwóch istotnych sprawach.
Po
pierwsze rozdział trzeci nie pojawi się w najbliższym miesiącu z powodu sesji. Poza
tym rozdziały piszę, kiedy mam ochotę i wiem, że to co stworzę, będzie w miarę
dobre i ciekawe.
Po
drugie będzie wiele wątków zaczerpniętych z serii Szeptem Becci Fitzpatrick. To
właśnie na podstawie tych czterech książek w mojej głowie narodził się pomysł
na te opowiadanie. Osoby, które to czytały z pewnością domyślą się znaczenia
adresu.
Co
jeszcze, hm, ach tak! Jak tam Sylwester? Ja mam nadzieję, że już nigdy więcej
nie będę czuć się, tak jak czułam się wczorajszego dnia.
PIERWSZY ROZDZIAŁ BYŁ TAKI SOBIE TEN JEST S-W-I-E-T-N-Y! NAPRAWDE! CZEKAM Z UTESKNIENIEM NA NASTĘPNY... nigdy jeszcze nie czytałam bloga takiego "paranormalnego" SWIETNY CZEKAM NA NASTĘPNY
OdpowiedzUsuńjestem jak najbardziej na tak co do Twojego opowiadania. Wciaga i nie mogę sie naprawdę doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńTymczasem zapraszam do siebie na nowy rozdział, który pojawił się przed chwilą: http://justinstories.blog.onet.pl/
Pozdrawiam ; *
Olla.
Boski! Zakochałam się w nim :D Dawaj szybciutko NN ! :D
OdpowiedzUsuń