21 grudnia 2012

Jeden



    Eveline Hedley ukończyła szkołę średnią w wieku dziewiętnastu lat. Od października planowała rozpocząć studia na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne. Pomimo tego, że nigdy nie interesowała się polityką, co więcej – nie znosiła jej - wybrała właśnie te studia wiedziona chęcią pomocy innym. Od jakiegoś już czasu ostro krytykowała przeróżne władze państwa, które w stu procentach nie spełniały swojej roli.
         Postanowiła więc zostać policjantką.
       Oczywiście były inne, przede wszystkim szybsze, sposoby na zostanie gliną. Eveline jednak wolała obrać dłuższą drogę, by móc zapoznać się z organizacją państwa, jej budową, a ogólnie mówiąc – zdobyć więcej wiedzy o swoim kraju.
        Dotychczas unikała wszelkiego kontaktu z polityką. Krytykowała każdego, nie ważne, gdzie działał: czy to będąc członkiem partii, czy po prostu był jakoś zamieszany w politykę. Ta nienawiść do polityków nie zrodziła się ot tak, miała swój początek kilka lat temu, gdy Eveline Hedley zaczęła poważnie rozumować świat. Żadne obiecanki, wizje lepszego państwa, poprawy życia ubogich ludzi – wszystko to było dla niej jednym wielkim kłamstwem, a wiele tysięcy osób ufało ludziom, którzy – jak twierdzili – byli w stanie tego dokonać. Jednak te obietnice kończyły się zaledwie na pomyśle. Politycy dbali tylko o swoje własne życie, sprawiając jedynie wrażenie chętnych do niesienia pomocy.
         Takie wrażenie odnieśli na młodziutkiej Eveline, a jak jest naprawdę, choć po części, chciała dowiedzieć się, studiując.

      Z szafki stojącej po lewej stronie zlewu wyciągnęła talerz. Położyła na nim wcześniej przygotowane kanapki, nalała do szklanki coca-coli, przyjrzała się jej i wzruszając ramionami, włożyła pod pachę butelkę. Wzięła talerz z podwieczorkiem i szklankę i powłóczyła do salonu połączonego z jadalnią. Pomieszczenie było duże, mierzące czterdzieści parę metrów kwadratowych (Eveline nigdy nie mogła tego zapamiętać), ściany koloru białej czekolady, meble – fioletowe. Jej rodzice, Isabelle i Scott Hedley, mieli nietypowy gust. Łączyli kolory, które zdaniem Eveline, nie pasowały do siebie, a jednak miały swój urok.
        Usiadła na kanapie stojącej po prawej stronie od wejścia, na stoliku od kawy postawiła szklankę i butelkę z colą. Sięgnęła po pilota leżącego na sofie po lewej stronie Eveline. Włączyła kanał muzyczny, który od jakiegoś czasu uważała za jedyny godny poświęcenia uwagi. Zanim zabrała się za konsumowanie posiłku, związała kruczoczarne kręcone włosy w wysokiego koka. Z talerza, który leżał na kolanach Eveline, dziewczyna wzięła jedną z dwóch kanapek. To był jej ostatni posiłek o godzinie piątej po południu. Eveline miała szybki metabolizm, jednak z nawyku o zdrowym odżywianiu się nie chciała zrezygnować. Jadła powoli, przeżuwając dokładnie każdy kęs.
        Po posiłku wróciła do kuchni, która w odróżnieniu od jadalnio-salonu, miała swój charakter. Czarne kafelki, tego samego koloru meble kuchenne – Eveline to odpowiadało. Pomieszczenie miało ‘pazur’.
       Hedley umyła talerz, jak i szklankę, uprzednio dopijając coca-colę. Wytarła ręce w ścierkę wiszącą na zlewem i wolnym krokiem udała się do swojego pokoju.
      Za niecałe dwie godziny musiała być gotowa, bo miała przyjechać po nią Scarlet Emos. Razem wybierały się na imprezę do Piekielnej Maszyny. Był początek września, rok szkolny dopiero co się zaczął, a do tego środek tygodnia, więc Eveline i Scarlet miały nadzieję spotkać starszych od siebie chłopców. Emos gorączkowo poszukiwała chłopaka, ale trafiała na samych idiotów.
         — To, że mam odrobinę więcej ciałka nie powinno im przeszkadzać, prawda? Ale jednak tak jest — mówiła za każdym razem, gdy Eveline pytała Scarlet, jak tam randka w ciemno.
         Scarlet Emos zmagała się z dodatkowymi kilogramami od kilku lat. Z każdym miesiącem gorączkowo zapewniała, że kończy ze słodyczami, ale gdy tylko przechodziła obok cukierni i zauważała ulubione babeczki babuni, nie wytrzymywała i ze ściekającą po brodzie śliną (no dobra, to tylko leciutki sarkazm, którym Hedley częstowała Emos) dumnie wkraczała do sklepu, kupując co najmniej trzy babeczki.
         Eveline Hedley różniła się od Scarlet… wszystkim. Były jak woda i ogień, ale to nie stało na przeszkodzie, by były najlepszymi przyjaciółkami. Scarlet wysoka, z krótko obciętymi blond włosami i nieziemsko niebieskimi oczami była piękna nawet z dodatkowymi kilogramami. Była bardzo pewna siebie, energiczna, pomysłowa, wiedziała czego chce, a przede wszystkim nigdy nie odpuszczała wyznaczonego sobie celu – może poza jednym.
Eveline była inna. Kręcone, czarne włosy, delikatnie okalały jej twarz swobodnie opadając na plecy i ramiona. Zielone jak lazur oczy osadzone blisko siebie, oliwkowa cera idealnie komponowała się z resztą. Jednak Hedley nigdy nie uważała się za ładną, według siebie samej była przeciętna. Z charakteru była bardzo spokojna, cicha, nie lubiła wyróżniać się z tłumu w przeciwieństwie do jej najlepszej przyjaciółki.
     Pomimo wielu różnic przyjaźniły się od piętnastu lat, gdy to poznały się w przedszkolu. Od tamtej pory były nierozłączne, wiernie stąpając przy swoim boku niezależnie od sytuacji. Na tym polegała właśnie przyjaźń.  
       Eveline Hedley powędrowała do łazienki, gdzie umyła zęby i wróciła do pokoju. Stanęła przed otwartą szafą, nie wiedząc, co na siebie włożyć. Wiedziała, że założy tenisówki, ponieważ były to jej ulubione buty. tego razu, nie chcąc wyglądać jak szara myszka ściągnęła z wieszaka zielony t-shirt i jeansy. W głowie usłyszała karcący głos Scarlet: ‘Jak ty znowu wybierasz się na imprezę, co? Kochana, w końcu będziemy musiały to zmienić’. Może i Scarlet miała rację? pomyślała, zakładając wyciągnięte przed chwilą rzeczy. Tyle że Eveline wiedziała, jak to się skończy.
         Ponownie weszła do łazienki; musnęła tuszem rzęsy, a na usta nałożyła bezbarwny błyszczyk.
         — Wyglądam nijako — stwierdziła, wzdychając.
         Miała idealną figurę, ale nie potrafiła tego wyeksponować. Rady Scarlet Emos przerażały ją. Nie chciała zmieniać się o sto osiemdziesiąt stopni, wystarczyłaby z tego połowa, ba, i to nawet za dużo.
         Eveline pozostało kilkadziesiąt minut do przyjazdu Scarlet, więc dziewczynie nie pozostało już nic innego, jak czekać. Zrobiła, co miała zrobić, a nudzić się nie miała zamiaru. Z szuflady biurka, stojącego pod oknem na wprost drzwi, wyciągnęła mp3 i słuchawki. Postanowiła, choć na chwilę, oderwać się od rzeczywistości i przenieść do innego świata, świata, w którym rządziła tylko i wyłącznie ona sama. Z playlisty wybrała Dauhgtry’ego September. Położyła się na łóżku, zamknęła oczy, a splecione ręce podłożyła pod głowę. Odetchnęła głęboko, próbując jednocześnie wyciszyć umysł.
         Hedley była jedynaczką, jednak rodzice nigdy jej nie rozpieszczali. Nie było ku temu powodu, ponieważ Eveline miała wszystko – ich miłość. Nie potrzebowała markowych ciuchów, wystrzałowych szpilek na piętnastocentymetrowych obcasach, przeróżnych pierdół w postaci cieni do powiek, lakierów, dodatków do ubrań. czasami było jej żal, widząc, jak inne dziewczyny są ubrane, jednak szybciej przechodziło jej te uczucie, jak się pojawiało. Spędzanie w łazience dwóch godzin skutecznie zniechęcało ją do zmian.
         Zawsze chciała mieć starszego brata, z którym mogłaby się przekomarzać, lecz nie był to jedyny powód – było ich jeszcze kilka. Jej niski wzrost, zaledwie sto pięćdziesiąt osiem centymetrów, od niepamiętnych czasów był powodem wielu kpin. Eveline nigdy, ale to przenigdy nie mogła tego zrozumieć. Było tyle innych dziewczyn o podobnym wzroście, a paczka szkolnych futbolistów uwzięła się właśnie na niej, tym bardziej, że z tłumu nie wyróżniała się niczym innym. Starszy brat mógłby przemówić bandzie idiotów do rozumu.
Z drugiej strony cieszyła się, że jest jedynaczką. W domu było cicho, czasami nawet za bardzo, ale ta cisza w większości przypadków uspokajała Eveline.
— Może byś tak nie spała?! — Scarlet zapytała z wyrzutem.
Eveline wystraszyła się dziewczyny, która gwałtownie wyrwała jej słuchawki z uszu.
— Czekam na ciebie od dziesięciu minut, wydzwaniam do ciebie setki razy, a ty jak ta królowa leżysz sobie na łóżku. Wstawaj, ale to już — rozkazała jej Scarlet: — Jeszcze nie jesteś ubrana? — zapytała rozzłoszczona.
— Jestem.
— MASZ ZAMIAR IŚĆ W TAKIM STROJU?! — Eveline skinęła głową. — Chyba sobie żart stroisz. Dziewczyno, jakbym miała takie nogi jak ty, chodziłabym tylko w krótkich spodenkach lub miniówkach — Scarlet podeszła do szafy i przez chwilę w niej szperała. Mruknęła coś pod nosem i rzuciła Eveline szorty: — Załóż chociaż to, nie będzie wtedy siary. Przydałyby się jakieś szpileczki, by nadać ci odrobinę więcej centymetrów.
— Nawet nie waż się iść po nie do mojej mamy.
Isabelle Hedley była dokładnie tego samego wzrostu, co córka. Jej ociec, Scott Hedley, był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o czarnych jak noc włosach i lodowato niebieskich oczach. Eveline po tacie odziedziczyła tylko włosy.
— Skarbie — zaczęła dobrotliwe Emos — mamy po dziewiętnaście lat, jest wrzesień, w miarę ciepło, więc powinnaś w końcu odsłonić odrobinkę ciałka.
— Ale…
— Nie ma żadnego ale. Mój urok osobisty, a twoja figura przyciągną chmary facetów. Zaufaj mi. — Scarlet puściła oczko brunetce: — Czekam w samochodzie. Widzę cie za trzy minuty w tych spodniach, bo inaczej będziesz biegła.
— Jeszcze tego pożałujesz. — Eveline mruknęła pod nosem. Szybko przebrała spodnie, chwyciła torebkę wiszącą na krześle, wrzuciła do niej telefon i przeskakując co drugi schodek, pospieszyła do samochodu najlepszej przyjaciółki.
*
Dwadzieścia minut później Scarlet zaparkowała przecznicę dalej niż ta, na której znajdowała się Piekielna Maszyna. Musiały objechać dwa razy ulicę, by znaleźć miejsce.
— Nie podoba mi się tu — mruknęła Eveline.
— Czego tu się bać. Kilka opuszczonych budynków chyba aż tak bardzo nie przeraża, co? — Scarlet wyciągnęła kluczyki ze stacyjki i spojrzała znacząco na Eveline: — Z twojej miny wnioskuję, że się boisz, ale daj spokój, co może nam się stać, tym bardziej, że mamy do przejścia tylko kilka kroków. — Scarlet otworzyła drzwi.
— To nie tak, że się boję — zaczęła Eveline: — ale mam dziwne przeczucie, że coś się wydarzy.
— Ty i te twoje przeczucia. Ile razy już tak mówiłaś? Pięć? Dziesięć? Nie, więcej. — Emos zamyśliła się: — Widzisz? Nie potrafię tego zliczyć. A teraz wysiadamy i idziemy do Piekielnej Maszyny zanim zrobi się megaśna kolejka.
Eveline, wysiadając z samochodu nie pozbyła się tego uczucia. Idąc ramię w ramię ze Scarlet, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Nie chcąc dawać kolejnego powodu do śmiechu, zdusiła w sobie przeczucie obserwującej jej osoby i śmiejąc się z kawałów przyjaciółki, podeszły pod kasę. Po kupieniu biletów weszły do ceglastego, dwupiętrowego budynku.
Impreza podzielona była na dwa poziomy: na pierwszym piętrze wstęp miały osoby, które ukończyły siedemnaście lat, natomiast na drugim – wejście od dwudziestu jeden lat.
— Szkoda, że pełnoletniość uzyskuje się dopiero po osiągnięciu oczka. — Scarlet próbowała przekrzyczeć głośną muzykę.
Eveline nie chciała wdawać się w dyskusję na ten temat, dlatego skinęła tylko głową.
Zajęły bok, ten co zawsze, po lewej stronie od wejścia. Czarne, skórzane sofy w wielu miejscach były przetarte od nadmiernego używania. Ta miejscówka była jedną z najczęściej zajmowanych, ponieważ umożliwiała najlepsze miejsce do obserwacji prawie całego lokalu.
Wnętrze pomieszczenia było adekwatne do nazwy dyskoteki. W Piekielnej Maszynie przeważał kolor czerwony. Czarne były niektóre boksy, bar i stoliki oraz parkiet i didżejka. Wszystko inne skąpane było w odcieniach czerwieni.
— Spóźniłyśmy się czterdzieści minut. Całe szczęście, że nikt nie zajął naszego miejsca. — Scarlet pieszczotliwie pogłaskała zniszczoną skórę sofy: — Chociaż to bardzo dziwne, bo przecież jest tyle samochodów.
— Pewnie sami powyżej dwudziestu jeden lat.
— Pewnie masz rację. Później spróbujemy wejść na tamtą salę.
Eveline spojrzała na przyjaciółkę i dostrzegła w jej oku błysk. To nie wróżyło niczego dobrego.
— Oszalałaś, prawda? — spytała z nadzieją Eveline.
— Nie. Wyglądam na starszą. — Scarlet uważnie przyjrzała się Hedley: — Ty nie, ale to zmienimy. Dobrze, że zawsze noszę w torebce esoesowy zestaw do makijażu. — Uśmiechnęła się przebiegle.
— Nie masz na myśli tego, co ja.
— Oj tak, kochana. Kelner! Chciałybyśmy pójść do toalety, ale obawiamy się, że ktoś zajmie nam ten stolik. Można coś z tym zrobić? — Uśmiechnęła się zalotnie do chłopaka o imieniu Dante.
— Hm, zaraz przyniosę karteczkę z rezerwacją.
— Dzięki! — Scarlet puściła oczko Dantemu.
— Jak ty to robisz? — zapytała Eveline.
— Już ci mówiłam – to mój urok. Chodź, nie mamy czasu na gadanie. — Blondynka wstała, po czym dodała: — Dlaczego nie przyjechałam do ciebie szybciej.
Eveline wzdychneła zrezygnowana. Wiedziała, że sprzeciw niczego nie zmieni. Scarlet była uparta i zawzięcie broniła każdej swojej decyzji czy pomysłu. Rzadko kiedy odpuszczała, a jeśli to robiła, to trzeba było podać bardzo ważny powód. Eveline takiego nie miała.
Usiadła na czarnym, błyszczącym blacie w toalecie, przypatrując się każdemu ruchowi Scarlet. Emos wyciągała po kolei z torebki cienie do powiek, uniwersalny sypki puder oraz kredkę. Dziesięć minut później skończyła make-up. Złapała się za brodę, w zamyśleniu wpatrując się w brunetkę.
— Mogę przejrzeć się w lusterku? — zapytała Eveline.
— Nie. Jeszcze nie skończyłam. — Scarlet przez chwilę szperała w torebce, usiłując znaleźć grzebień: — Przecież zawsze mam to cholerstwo w torebce. — Pod nosem rzucała stok przekleństw skierowanych do niczego winnego grzebienia.
— Wyluzuj — rzuciła Eveline.
— Nie, bo w takim stanie stąd nie wyjdziesz. Ośmieszę się, jak ktoś zapyta o twój makijaż, a później spojrzy na koka. Nie mogę to tego dopuścić.
— Czasami odnoszę wrażenie, że wygląd jest dla ciebie najważniejszy. — Eveline założyła ręce na piersi: — Streść się, bo powoli zaczynam tracić czucie w tyłku.
Scarlet spojrzała na brunetkę z wyrzutem. Pokręciła głową, zanurzyła ponownie rękę do torebki i w końcu znalazła grzebień.
— No popatrz się, schował się za paczkami chusteczek.
Kolejne dziesięć minut zleciało dziewczynom na układaniu włosów Eveline. Scarlet, dumna ze swojej roboty, pozwoliła przejrzeć się Hedley w lusterku. Eveline z szeroko otwartymi ustami wpatrywała się w swoje odbicie.    
— To naprawdę ja?
Eveline nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Wystarczyło dwadzieścia minut, by zmienić ją z szarej myszko w łabędzia.
W zewnętrznym kąciku Scarlet nałożyła ciemny cień, pociągnęła go lekko na załamanie powieki, w wewnętrznym kąciku oraz na środku powieki zaaplikowała jasny cień. Wszystko podkreśliła czarną kredką tuż przy linii rzęs. Z lewej strony głowy, tuż nad uchem, zrobiła dobieranego warkocza, związała go z resztą włosów w wysokiego koka, wypuszczając z prawej strony kosmyk włosów.
— Tak, to ty. Podoba się? — Scarlet oparła się o ścianę wyłożoną czerwonymi kafelkami.
— Bardzo, ale jest mały problem – oznajmiła Eveline.
— O to się nie martw.
— Skąd wiesz o co chcę zapytać? – zdziwiona Hedley spojrzała na blondynkę.
— Ponieważ o wszystkim pomyślałam. Na imprezie i tak dużo się nie rozmawia, więc problem twojej nieśmiałości w niczym nie przeszkadza.
— Ta, jasne – zironizowała Eveline. — Jakimś cudem podejdzie do mnie koleś i ni z gruszki, ni z pietruszki zagada do mnie.
— Jesteś głupia czy tylko udajesz? — Scarlet złapała się za głowę: — Spójrz jeszcze raz w lusterko i ponownie pomyśl.
— No dobra, wiem o co ci chodzi — Eveline przyznała rację Emos.
— W końcu. Pasuje ci taki wygląd. Masz pazura. — Scarlet dała kuksańca brunetce.
Po powrocie na miejsce spostrzegły, że przybyło sporo ludzi. Scarlet poszła do baru po coś do picia, a Eveline obserwowała tłum nastolatków. Dochodziło wpół do dziewiątej, a większa część parkietu była już zapełniona. Jak jeszcze nigdy.
— Uf, w końcu. Myślałam, że się nie przepcham tam i z powrotem. Co za tłumy! — blondynka sapnęła: — Ale wiesz co ci powiem? — Eveline spojrzała na przyjaciółkę. — Jest wielu przystojnych kolesi! — Scarlet krzyknęła trochę za głośno.
— Ciszej, nikt nie musi nas słyszeć — upomniała ją Hedley.
— A co mnie to obchodzi. — Scarlet oburzyła się: — Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że są dużo starsi od nas, a wyglądem przypominają niezwykle umięśnionych bokserów.
Napiły się kilka łyków soku, po czym udały się na sam środek parkietu. Eveline w duchu podziękowała Scarlet, że kazała założyć jej krótkie spodenki, bo inaczej długo by nie wytrzymała tańcząc. W pomieszczeniu było bardzo gorąco i duszno, perfumy zdążyły już zmieszać się z potem, tworząc nieprzyjemny dla nosa zapach. Eveline kilka razy wzięło nawet na wymioty.
Przez całe wakacje, począwszy od początku czerwca, Eveline pracowała w barze serwującym meksykańskie jedzenie. Chciała trochę zarobić na zakup samochodu. Własnego samochodu. Miała po prostu dość pożyczania wozu od rodziców. Podczas tych trzech miesięcy nie miała czasu na zabawę. Odzwyczaiła się więc od tak sporej dawki potu.
— Idę się napić! — krzyknęła do Scarlet.
Zaczęła przeciskać się przez tłum tańczących ludzi. W pewnym momencie ktoś popchał ją tak mocno, że straciła równowagę i poleciała do tyłu. W ostatniej chwili czyjeś ręce uratowały Eveline od upadku. Z pomocą nieznajomej osoby złapała pion. Obróciła się, by podziękować wybawcy, jednak jego już nie było. Poczuła tylko zapach perfum. Nie, to nie były perfumy, poczuła bodajże miętę połączoną z czymś, czego nie potrafiła określić. Rozglądnęła się wokół, przypatrując się ludziom, ale każdy był zajęty. Nikt nie był nią zainteresowany, więc wzruszyła ramionami i ruszyła wcześniej obranym kierunkiem. Ciężko opadła na zniszczoną sofę i jednym duszkiem wypiła resztki soku.
Chwilę później zziajana od tańczenia Scarlet opadła obok Eveline. Chciwie wypiła cały sok jaki jej pozostał i błagalnym wzrokiem spojrzała na brunetkę.
— Wiesz, że cie kocham. — Blondynka uśmiechnęła się.
Eveline tylko popatrzyła na nią, wyciągnęła drobne z portfela i odeszła w stronę baru. Chwilę musiała odczekać, bo była spora kolejka.
— Co podać? — zapytał wysoki brunet zza baru.
— Coś do picia — odparła.
— Dowodzik jest?
— Słucham? — spojrzała na zirytowanego chłopaka: ­— Poproszę dwie wody. — Uśmiechnęła się, by udobruchać bruneta.
— Czy ja cie przypadkiem nie znam? — Eveline potrząsnęła głową. — Wydajesz się bardzo znajoma.
— Nie wydaje mi się.
— A jednak odnoszę wrażenie, że już się kiedyś spotkaliśmy.
Niecierpliwy klient, stojący za Eveline, odchrząknął znacząco i łypnął spode łba na dziewczynę. Hedley szybko zabrała wodę i oddaliła się od baru.
Znowu musiała przeciskać się przez tłum ludzi. Przechodząc obok wiecznie zamkniętych drzwi, poczuła znajomy zapach mięty. Rozejrzała się czy nikt na nią nie patrzy, a gdy upewniła się, że tak jest, nacisnęła na klamkę i drzwi się otworzyły. Upewniwszy się jeszcze raz, że nikt jej nie obserwuje, pchnęła szerzej drzwi i niepostrzeżenie wsunęła się za nie.
Przed Eveline rozciągał się nieduży, dobrze oświetlony korytarz. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła przed siebie. Szła wolno, cały czas uważając na pułapki – jeśli takowe były – i ludzi, którzy mogliby pojawić się w każdej chwili.
W korytarzu czuć było wilgoć i dym papierosów. Eveline kaszlnęła, zasłaniając od razu usta bluzką.
Nigdy nie słyszała o tym miejscu. Było ono zamknięte dla osób nieupoważnionych. Nie było nawet zaznaczone na planie budynku, a przecież powinno. Eveline dłużej nie zastanawiając się nad tym, szła dalej. Kilka kroków przed sobą zauważyła wylewające się spod drzwi przytłumione światło. Tutaj nie dochodziły już dźwięki muzyki i Hedley zaniepokoiła się, że ktoś może ją usłyszeć.
Wiedziona jednak ciekawością, podeszła do zamkniętych drzwi, zza których dochodziły głosy mężczyzn. Eveline skupiona na podsłuchiwaniu nie dostrzegła szybko zbliżającej się postaci. Dopiero w ostatniej chwili poczuła znajomy zapach mięty i dłoni zakrywającej jej usta.  


***
W końcu przepisałam. Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli są jakieś błędy to bardzo przepraszam, ale z lenistwa nie chce mi się ich sprawdzać. Drugi już napisałam, ale pojawi się dopiero, kiedy napiszę trzeci, a ten raczej szybko nie powstanie. Jestem na studiach, więc wiadomo co zaczyna się – w moim przypadku – w styczniu. SESJA. Mam strasznie dużo nauki, więc nie wiem, jak to będzie z czasem. Także już teraz Was przepraszam.

Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze. Abyście spędzili ten czas z najbliższymi przy jednym stole, zajadając się pysznościami, śpiewając kolędy, i ciesząc się z prezentów oraz udanego Sylwestra!

1 komentarz:

  1. Troche za dużo tych opisów ale to pierwszy rozdział bardzo mnie ciekawi kolejny napisz szybko! Masz zupełnie inny styl pisania... bardzo fajny ale zbyt ksiazkowy... Co moge jeszcze napisac... żebyś pisałą dalej bo masz widocznie talent literacki
    napisz mi na tt kiedy napiszesz kolejny rozdział @Veronika_vv

    OdpowiedzUsuń